Przemysław Rotengruber

Cierpienie i śmierć nie przychodzą zwykle w czasie dla nas przeznaczonym. Nawet wtedy, gdy zaakceptujemy fakt własnego przemijania, kiedy oswoimy się z myślą, że nadejdzie dzień rozstania z bliskimi, złe wieści niezmiennie zaskakują nas. Tak było z Samelką. Kulturoznawca, filozof, kontrabasista współpracujący z gwiazdami polskiej estrady, zdeklarowany zwolennik leczenia sztuką, dowiedział się o chorobie najpewniej nieuleczalnej.         To, co traktował wcześniej jak początek życiowej drogi, zastało mu przedstawione jako jej kres. Werdykt był druzgocący, tym bardziej dlatego, że wydali go lekarze. Nie chodziło o domysły, lecz o wiedzę o stanie zdrowia naszego kolegi.

            Runęło to na nas, gdyż wraz z werdyktem odkryliśmy towarzyszące temu poczucie bezsilności. Zamiast nadziei skupiliśmy się na tym, co nieuniknione… Najwyraźniej Samelka widział to inaczej.

            Przyjął do wiadomości, co oznacza diagnoza, pomimo to nie pozwolił, by zmieniła jego stosunek do życia. Przeciwnie, to życie stało się jego przewodnikiem po chorobie. To nadęte stwierdzenie może budzić wątpliwości. Cóż bowiem życie ma wspólnego z chorobą będącą zapowiedzią jego rychłego końca? Jak miało się okazać, diabeł – czy raczej anioł – tkwił w szczegółach. Samelka znalazł oparcie w tym, co było jego pasją. Owszem, nie zapomnieli o nim przyjaciele. Przede wszystkim jednak to on nie zapomniał o sobie. To, co było jego życiowym napędem w okresie poprzedzającym chorobę, okazało się – kiedy przyszła – środkiem umożliwiającym jej przezwyciężenie. Czy środkiem skutecznym? Samelka nie tyle wyzdrowiał, co nie pozwolił, by nowotwór przerzucił się na jego ducha! Z jego historii płynie nauka. Zamiast skupiać się na przemijaniu, mamy szansę na to, by w przestrzeni własnej egzystencji - spróbować przynajmniej – odnaleźć to, co nie przemija. Nie musi to być nic wielkiego. Siła oddziaływania na nasze otoczenie czy poziom akceptacji tego, co wybraliśmy liczą się w drugiej kolejności.

            Samelka odnalazł sens, który uczynił go człowiekiem spełnionym. W godzinie próby ów sens odnalazł jego tam, gdzie mierząc rzecz medyczną miarą, nie było dla niego ratunku. Czy zatem duchową strawę traktować powinniśmy jak panaceum na wszelkie dolegliwości?

            Nie, jeśli dosłownie traktować to rozwiązanie. To, co prawdziwe, dobre i piękne ma się nijak do praw natury.

            Tak, jeśli przyjąć, że w postrzeganiu siebie wykraczamy poza porządek natury.

            Samelce towarzyszy muzyka, książki oraz ciepło, którego źródłem są bliscy. Do tych wartości – tożsamych z pojęciem życia - nigdy nie utracił odniesienia. Być może więc jest tak, że nigdy nie chorował. Ta domniemanie nie bierze się znikąd. Potwierdza je antyczny filozof, dwadzieścia cztery wieki temu, przypominający o tym, że: „(…) śmierć, najstraszniejsze z nieszczęść, wcale nas nie dotyczy, bo gdy my istniejemy, śmierć jest nieobecna, a gdy tylko śmierć się pojawi, wtedy nas już nie ma.”

Przemysław Rotengruber